O jakże piękna była ta moja rodzinna wieś, rozłożona nad jarem z granitów, w głębi którego Boh płynął. I jakże pięknym był Boh, wierna rzeka mojego dzieciństwa, bez przerwy niosąca stepom, niosąca morzom pieśń odwieczną. Szumiał Boh mocno, potężnie, zwłaszcza nocami, gdy wszystko cichło dookoła. Fale granatowe rozbijały się o granitowe porohy i o groblę. Nigdzie na Podolu nie szumiał Boh tak doniośle jak w Strzelczyńcach, a to dlatego, że mój ojciec, w celu powiększenia dochodów, zbudował na Bohu młyn turbinowy, a przed nim groblę, przez którą Boh przewalał się z hukiem, pieniąc się po granitach i bryzgając białą pianą.
W wiosenne i letnie noce ten śpiew Bohu przez otwarte okna wpływał do domu, niosąc dumy zamierzchłych lat. Brakowało mi jego głosu w Wolicy. Ale rokrocznie witał mnie znowu szum Bohu, gdy dojeżdżałam do stacji Gniewań, gdzie były kamieniołomy granitu[2]